0

Miała być superbohaterka, a wyszło jak zwykle. Czego oczekiwać po Mecenas She-Hulk?

Share

Disney+ poszło za ciosem i wypuściło serial o tytule Mecenas She-Hulk. Nie sposób zauważyć, że w ostatnich miesiącach trend przedstawiania superbohaterów w damskiej skórze stał się dość powszechny, jednak efekty wypadają zupełnie różnie. Przeważnie jednak nie są to najlepiej oceniane przez krytyków produkcje. Teraz na tapet wzięto żeński odpowiednik Hulka, a jakie są tego efekty? Postanowiliśmy dokładniej to sprawdzić.

Superbohaterka w sukience – kim jest Mecenas She-Hulk?

Zanim powiemy więcej o tym, jak prezentuje się serial i wydamy nasz werdykt, to powiemy sobie parę słów o tym, kim jest główna bohaterka. Serial jest o She-Hulk, która ma przedstawiać kobietę w sposób ponadludzki i ma być to 1:1 męski odpowiednik dobrze nam znanego Hulka. Jennifer Walters jest prawniczką, która jest trzydziestokilkuletnią prawniczką. Już sam ruch Disney+ wpisuje się w to, co widzimy na świecie, czyli ukazanie świata damsko-męskiego na zasadzie kobiecej niezależności, która może być delikatnie uporczywa. Wydaje się, że kolejne udowadnianie i przypisywanie kobietom stricte męskich cech jest lekko kontrowersyjne.

Recenzja Mecenas She-Hulk
Recenzja Mecenas She-Hulk / Disney+

Sam serial rozwija się w momencie, w którym Jennifer otrzymuje krew od swojego kuzyna, Bruce’a Bannera. Wypadek spowodowany przez statek kosmiczny sprawia, że jest potrzebna transfuzja. Jej skutkiem jest to, że nagle prawniczka staje się potężnym bohaterem, która ma takie same moce jak jej kuzyn, zwany od teraz Smart Hulkiem. Nie ma co ukrywać, że początek całej historii odkrywania mocy jest sztampowy – kobieta nie jest świadoma do końca pełni swoich możliwości, ale pewnym momentem kluczowym staje batalia sądowa przeciwko Titanii. To właśnie wtedy pojawiają się symptomy She-Hulk, natomiast warto zwrócić uwagę na jedną rzecz – całość jest opakowana dość smacznie. Nie tworzy z Jennifer potwora, ale jednak pozostają w niej cechy kobiece i nie jest prawdziwym monstrum na miarę swojego potężnego kuzyna.

Sprawdź również czy Broad Peak jest dobrym filmem

Nie do końca wykorzystany potencjał, ale za to z żartem

Dalsza akcja rozgrywa się wokół wątku polegającego na tym, że Jennifer traci pracę, ale ku naszym oczom pokazuje się dość interesujące zdarzenie. Firma zatrudniająca kobietę chce, aby na sali była obecna jako She-Hulk. W ramach rozwijania akcji widz ma dość mieszane uczucia. Naprawdę jest wiele momentów, które są śmieszne, na przykład rozmowa na temat bycia prawiczkiem przez Captaina Americę, chociaż nie jest to poczucie humoru każdego osobnika, a raczej wpisującego się w gusta młodego widza. Nie można nie odnieść wrażenia, że genialne momenty jak aktorstwo Tima Rotha skleja się wraz z kompletnie nudnymi wątkami w scenariuszu, który jest mocno rwany. Brakuje jedności akcji, która spajałaby film, a tak to widz może swobodnie przewijać kolejne minuty bez poczucia, że stracił coś ważnego – czyli jak w polskich serialach jak „M jak Miłość” czy „Pierwsza Miłość”, co nie jest dobrym znakiem.

Pomimo tego, że She-Hulk jest stworzony przez Disney+, to efekty specjalne nie wyglądają najlepiej i na tle podobnych produkcji nie ma czym się szczycić. Właśnie, nie wspomnieliśmy jeszcze o odcinkach, bo przecież ta produkcja składa się z odcinków. I tutaj na chwilę się zatrzymamy, bo 30 minut z okładem jak na jeden odcinek to zdecydowanie za mało. To jeden z głównych zarzutów stawianych przez fanów produkcji o superbohaterach. Zamiast dostawać ogrom emocji, dostajemy emocjonalną papkę, z której często wiele nie wynika. Brakuje scen walki i często są tak rozwodnione wątki, że można na nich zasnąć. Nawet pojawienie się Wonga nie sprawia, że serial zyskuje na dynamice – jest go tak mało, że szkoda słów.

Zobacz także czy warto obejrzeć Top Gun: Maverick

Czy warto obejrzeć Mecenas She-Hulk?

Nie będziemy czarować i mówić, że jest to najlepsza produkcja jaką widział świat. Nie jest to też średniej klasy produkcja. Oczekiwania były duże, miał być to przełom dla kobiet, które miały się poczuć docenione, a wyszło karykaturalnie. Wydaje się, że Mecenas She-Hulk miał na siłę udowodnić, że kobiety „też mogą”, a oglądanie kolejnych odcinków budzi raczej politowanie. Zamiast akcji otrzymujemy „soap opera”. Pamiętacie jak wspominaliśmy od czego rozpoczyna się serial? Tak, od sceny z Bruce’m. Niestety, jest to jeden z ciekawszych wątków, a czym dalej w las, tym jest nudniej. Opinię ekino potwierdzają też oceny na popularnym filmwebie czy też imdb.

Na plus można zaliczyć Tatianę Maslany w roli głównej bohaterki, która stara się robić wszystko, aby uratować ten serial. Doskonale wypadł również Tim Roth, ale minusów można i trzeba znaleźć o wiele więcej. Pojawienie się bezsensownych scen po napisach jest raczej ukazaniem tego, że zostało nakręcone o wiele więcej scen, z których kompletnie nic nie wynika i (całe szczęście) nie zmieściły się w wersji serialowej. W samej postaci tkwi potencjał, ale Disney kompletnie go zaprzepaścił. Dostajemy loda, który może wygląda korzystnie, ale po kilkukrotnym jego polizaniu nie chce nam się go dalej jeść. Czym dalej w las, tym bardziej można mieć odczucie, że nie wiadomo o co w tej produkcji chodzi. Gdybyśmy mieli wam powiedzieć, czy warto obejrzeć Mecenas She-Hulk i poświęcić swój cenny czas, to zdecydowanie byśmy to odradzili. Lepiej wyjść na spacer, poczytać książkę, a nawet wypić piwo… a szkoda.